Szczęśliwa jak nigdy.
Wróciłam z ciepłych, słonecznych Włoch.
Wróciłam z nowymi doświadczeniami, znajomościami, umiejętnościami.
Wróciłam nie chcąc wracać.
Siena. Sklepik z (suszonymi) owocami, winami i innymi przysmakami
Rzym. Kasztany przy Schodach Hiszpańskich
Poggio Mirteto. Nasz 'słodki' polski stoliczek
Florencja. CouchSurfingowe śniadanko
Florencja. Gdy przekąski nadszedł czas...
Florencja. Wnętrze sklepiku Lindt'a
Były zwykłe szkolenia, było trochę zwiedzania.
Był też czas, żeby usiąść na małym ryneczku w Poggio Mirteto z filiżaneczką dobrego espresso.
Był czas, by w wąskiej uliczce w Rzymie odpocząć delektując się wspaniałą, delikatną pizzą.
Czas na gałkę lodów podczas karnawału,
czas na włoskie wino wieczorami,
czas na warsztaty robienia prawdziwego, włoskiego makaronu.
Aż w końcu czas na wspólne gotowanie we florenckim akademiku.
Oto moje ostatnie dziesięć dni.
A coś typowo włoskiego na blogu już wkrótce. Gdy tylko dogadam się z moim czasem, by dał mi choć chwilę na blogowanie...
W maju wybieram się do Rzymu. Mam nadzieję, że takie kasztany nadal tam będą ;)
OdpowiedzUsuńUwielbiam Włochy, szczególnie Toscanię. Słońca, jedzenia, zazdroszczę wyjazdu:)))
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na kolejne włoskie wpisy, a to był wyjazd szkolny(studia), czy zawodowy, jeśli można spytać? Nie rozszyfrowałam po wpisie.
Myślę, że kasztany i róże sprzedawane przez arabów na ulicy są tam cały rok :)
OdpowiedzUsuńHeidi: ani szkolny, ani zawodowy. Unijna wymiana z projektu 'Młodzież w działaniu' :)
mmmm musiało być cudownie!
OdpowiedzUsuńZazdroszczę takiej wyprawy :)
OdpowiedzUsuńojeeeju ja nigdy nie jadłam kasztanów~!
OdpowiedzUsuńdobre?:)
Apetycznie! Widzę, że podróż jak najbardziej udana :-)
OdpowiedzUsuń